O ile komórki w wielu innych organach (np. w wątrobie) są odtwarzane przez całe życie, to zdecydowana większość komórek nerwowych – neuronów – powstaje w bardzo wczesnym okresie rozwoju organizmu. Neurony zatem muszą wystarczyć nam na całe życie - mówi w rozmowie z Portalem MP.PL prof. Pamela Shaw z University of Sheffield (Wielka Brytania), wybitna specjalistka od chorób neurodegeneracyjnych.
Katarzyna Siwiec: Co dokładnie mamy na myśli używając określenia choroby neurodegeneracyjne?
Pamela Shaw: Proces, w wyniku którego konkretne neurony ulegają uszkodzeniu i obumierają. Do chorób neurodegeneracyjnych zaliczamy m. in. chorobę Alzheimera, Parkinsona, stwardnienie rozsiane (SM) oraz stwardnienie zanikowe boczne (SLA). Aż jeden człowiek na czterech dożywając 80 r. życia zachoruje na którąś z nich. To cena za postęp medycyny; za to, że żyjemy coraz dłużej. Jeszcze nie tak dawno ludzie nie mieli szans doczekać wieku, kiedy gwałtownie zwiększa się podatność na tę grupę schorzeń.
Które z tych chorób mogą być dziedziczone?
W przypadku stwardnienia zanikowego bocznego, którym się obecnie zajmuję, u 5% pacjentów można określić jasne genetyczne przyczyny zachorowania. Ale pozostałe 95% osób nie ma nikogo w rodzinie, kto by na to chorował. Okazuje się jednak, że i tu decydują kwestie genetyczne. SLA to choroba poligenowa, czyli taka, gdzie niewielkie zmiany w wielu genach powodują, że ktoś może być na nią bardziej podatny.
Boimy się tych złowrogo brzmiących nazw, odczuwamy lęk przed chorobami wieku dojrzałego. Dlaczego medycyna ma tak mało do zaoferowania w tym zakresie?
Podstawowy problem jest taki, że, o ile komórki w wielu innych organach (np. w wątrobie) są odtwarzane przez całe życie, to zdecydowana większość komórek nerwowych – neuronów – powstaje w bardzo wczesnym okresie rozwoju organizmu. Neurony zatem muszą wystarczyć nam na całe życie. Ich jakość, oczywiście, pogarsza się z wiekiem, podobnie jak pogarsza się jakość naszej skóry, włosów itd. Obecnie wiele badań skupia się na metodach naprawy neuronów, które są nadzwyczaj skomplikowanymi komórkami. Aby to było możliwe, musimy najpierw zrozumieć podstawowe mechanizmy ich uszkodzenia. A te w dużym stopniu są zakodowane w programie genetycznym komórek. Znamy już wiele wadliwych genów odpowiedzialnych za destrukcję neuronów. Wraz z rozwojem genetyki pojawiła się zatem realna szansa na o wiele bardziej skuteczne strategie leczenia chorób neurodegeneracyjnych.
Jak naprawić wadliwe neurony?
W instytucie, gdzie pracuję, zajmujemy się obecnie dwoma programami terapii genowej. Jeden dotyczy atrofii mięśniowej (to taka dziecięca wersja SM). Właśnie rozpoczyna się pierwsza faza testów klinicznych. Kolejny program mamy dla stwardnienia zanikowego bocznego, spowodowanego mutacją jednego z genów. Terapia ma na celu zmniejszyć ekspresję wadliwego genu.
Jak to działa?
Z pomocą przychodzą tu dość nieoczekiwani sojusznicy, bowiem do dostarczenia zbawiennych genów posługujemy się dość popularnymi, choć zmienionymi, wirusami. Najpierw oczywiście usuwamy wszystkie szkodliwe ich elementy; interesują nas wyłącznie te części, które mogą służyć jako nośniki produktu, w który chcemy zaopatrzyć uszkodzone komórki. Na przykład w przypadku uszkodzenia danego genu możemy w ten sposób dostarczyć jego prawidłową wersję, co spowolni lub nawet zahamuje proces chorobowy. Odpowiednio zmodyfikowane wirusy wstrzykujemy dożylnie albo do płynu mózgowo- rdzeniowego, żeby dostały się szybko do mózgu. Terapia wydaje się być obiecująca.
A jakie szanse dla chorych wiążą się z inną strategią: przeszczepem komórek macierzystych?
To istotnie ciekawa i obiecujaca metoda, wykorzystująca fakt, że istnieją komórki (tzw. komórki macierzyste), które możemy pobrać z różnych tkanek chorego, odpowiednio je potraktować, a one przekształcą się w neurony. Następnie można je umieścić w układzie nerwowym pacjenta. Testy w modelach mysich przynoszą dobre efekty. Poczyniono też wiele prób wszczepiania komórek macierzystych do rdzenia kręgowego u pacjentów z chorobą Parkinsona. Terapia jest bezpieczna, ale ciągle jeszcze się ją doskonali i testuje. Problemem jest to, że neurony są niezwykle skomplikowane i złożone. Neuron z odcinka kręgowego kręgosłupa musi stworzyć właściwe połączenia z komórkami w mózgu. No i musi mieć akson na tyle długi, że sięga np. do nogi. Więc jeśli wszczepimy nowe motoneurony do rdzenia kregowego, sama komórka (zwłaszcza u osoby dorosłej) już nie jest w stanie wytworzyć tak odległych wypustek. I to jest właśnie trudność. Trzeba jakoś zmusić nowe komórki, które mają stać się neuronami, żeby wytworzyły właściwe sieci połączeń. Największą nadzieją, również w ALS, nie jest zatem stworzenie nowych dojrzałych komórek, tylko zapewnienie im odpowiedniego środowiska, w którym mogłyby się rozwijać i prawidłowo funkcjonować.
Dlaczego ta sama choroba u jednych pacjentów postępuje latami, a u innych rozwija się błyskawicznie?
Niesprawiedliwe, prawda? Tego wciąż nie rozumiemy. W SLA na przykład, niektórzy ludzie umierają w ciągu 6 miesięcy od postawienia diagnozy, inni chorują znacznie dłużej. Ewenementem jest Steven Hawking, który żyje z SLA już pół wieku. Pracując nad modelami mysimi z genem tej choroby, obserwujemy, że niektóre zwierzęta mają szybką progresję, inne wolniejszą, a bywają i takie, które nie zachorują wcale. Człowiek z genem SLA też może do późnego wieku nie zachorować. Bo, oprócz genów, musimy jeszcze brać pod uwagę czynniki środowiskowe, które z nimi wchodzą w interakcje. W niektórych przypadkach udaje się znacznie spowolnić przebieg choroby, w innych nie. Gdybyśmy wiedzieli, dlaczego tak się dzieje, moglibyśmy zaprojektować terapię spowalniającą rozwój choroby u wszystkich pacjentów.
Za kilka lat będziemy w stanie określić profil ryzyka chorób, na które jesteśmy podatni. Jeśli określimy czynniki związane ze stylem życia, łatwiej będzie o skuteczną profilaktykę. Dla chorób neurodegeneracyjnych są już w tej chwili programy, które potrafią zidentyfikować nosicieli wadliwego genu.
To prawda, że czynnikiem ryzyka w przypadku SLA są ćwiczenia fizyczne?
Prawda. Akurat ta choroba przytrafia się częściej osobom, które czynnie uprawiają sport. Nikt nie wie, dlaczego dotyczy najczęściej piłkarzy. Badania dowiodły, że zawodowi futboliści ze słonecznej Italii mają kilkakrotnie większe ryzyko zapadnięcia na SLA. Z jej powodu zmarło ich tam już ponad 40. Dodam, że w USA choroba znana jest pod nazwą Lou Gehriga, od nazwiska wybitnego bejsbolisty, który zmarł na nią w 1941 r. Ale głosić, że sport szkodzi? Kiedy tak niefrasobliwie rozleniwiamy nie tylko nasze umysły, ale i ciała? Jakież to dzisiaj niepopularne!
Czy skuteczna profilaktyka może polegać również na tym, by utrzymać plastyczność mózgu np. poprzez aktywnosć intelektualną? Panuje przekonanie, że to zapobiega chorobie Alzheimera. A Terry Pratchet? Autora tylu powieści raczej trudno posądzić o lenistwo w tej kwestii…
No właśnie. Oto mamy kolejną niesprawiedliwość… Aktywność intelektualna to generalnie dobra strategia ochrony przed degeneracją neuronów. Ale równie ważna jest wczesna diagnostyka. Coraz więcej badań umożliwia trafne rozpoznanie, zanim pojawią się jakiekolwiek widoczne, niepokojące objawy. Pacjent ma wtedy znacznie większe szanse na spowolnienie przebiegu choroby, niż wówczas, gdy objawy są już mocno zaawansowane.
Czy to znaczy, że możemy rozwój choroby jedynie spowolnić?
To zależy od wielu czynników, przede wszystkim od rodzaju choroby. W przypadku SLA potrafimy (przy późno rozpoznanej chorobie) przedłużyć życie zaledwie o 3-4 miesiące. Wciąż nie wiemy na pewno, czy jeśli zadziałalibyśmy tymi samymi czynnikami we wczesnej fazie choroby, byłoby lepiej.
W jaki sposób można wykryć odpowiednio wcześnie, że coś złego dzieje się w mózgu?
Lekarze pierwszego kontaktu muszą być bardziej wyczuleni na te sprawy i szybciej kierować pacjentów do specjalistów. Diagnoza wymaga badania neurologicznego, neuropsychologicznego, również neuroobrazowania mózgu i rdzenia kręgowego. W przypadku SLA bada się też przewodniość elektryczną w mięśniach. To może być etap, na którym możemy jeszcze coś zdziałać.
Czy mówi coś pani nazwisko Józef Babiński? W 1885 r. ukazała się jego dysertacja doktorska o stwardnieniu rozsianym.
Oczywiście. Każdy pacjent w naszej klinice ma robiony tzw. test Babińskiego. To jedno ze standardowych badań neurologicznych, w którym podrażniamy powierzchnię stopy i obserwujemy ruch dużego palca. Ale, przyznaję, nie wiedziałam, że Babiński był Polakiem.
Źródło: mp.pl